Aura Xilonen swoją debiutancką powieść „Jankeski fajter” napisała w wieku dziewiętnastu lat. Przemówiła głosem młodego pokolenia Meksykanów – zbuntowanych i kontestujących rzeczywistość. W powieści puszcza do nas oko i przekonuje, że prawdziwe życie, pełne codziennej niesprawiedliwości, ma niewiele wspólnego z tym, o czym piszą w książkach.
Ula Rybicka: Spotykamy się na Literackim Spocie, festiwalu, który w tym roku poświęcony jest literaturze hiszpańskiej. Czy literatura iberoamerykańska była dla ciebie inspiracją, gdy pisałaś „Jankeskiego fajtera”?
Aura Xilonen: Oczywiście. Oprócz obowiązkowych lektur szkolnych, czytałam też książki w domu, w którym mamy dużą bibliotekę. Dziadek zostawił nam księgozbiór liczący prawie dziewięć tysięcy tomów. Reszta rodziny także dokładała kolejne książki. Już od dziecka je czytałam, wdrapywałam się na półki i wybierałam lektury. Oceniałam je po okładce, tak jak w „Jankeskim fajterze” ocenia je Liborio. Do przeczytania wybierałam te, których okładka mnie zachęciła.
Która książka była dla ciebie najważniejsza?
Wydaje mi się, że „Pedro Páramo” Juana Rulfo. Kiedy czytałam ją po raz pierwszy, niczego nie zrozumiałam. Dopiero przy ponownym czytaniu pomyślałam, że jest bardzo ciekawa. Gdy przeczytałam ją po raz trzeci, wydawało mi się, że czegoś się z niej już nauczyłam. Chyba czytałam ją już dziesięć razy i zawsze odkrywam coś nowego. Najbardziej istotny był dla mnie sposób obrazowania i użycie metafor. To książka, która działa na wyobraźnię. Kolejnym źródłem inspiracji były też dla mnie filmy, oglądam ich bardzo wiele z uwagi na wybrany przeze mnie kierunek studiów. Ponadto inspiruje mnie internet, muzyka, zespół Calle 13. Uwielbiam tematykę ich piosenek oraz sposób, w jaki śpiewa wokalista. Opowiada on o wszystkim bez żadnego obciachu. Mam nadzieję, że kiedyś go poznam.
Liborio, główny bohater książki, posługuje się bardzo specyficznym językiem – mieszanką neologizmów, wulgaryzmów oraz spanglish, czyli mieszanki hiszpańskiego i angielskiego. Czy to ty stworzyłaś ten dialekt, czy podsłuchiwałaś rozmów młodych ludzi?
Jury nagrody Mauricio Achar, którą otrzymałam, nazwało ten język ingléñol [połączenie hiszpańskich słów: inglés, tj. angielski oraz español, tj. hiszpański – przyp. U. R.]. Ta nazwa ogromnie mi się spodobała. Kiedy używasz terminu spanglish, jest w nim więcej angielskiego niż hiszpańskiego. Z ingléñol jest odwrotnie, w słowie tym podkreślony jest komponent hiszpański. Ale język Liborio nie jest językiem naturalnym. To kreacja, wymyśliłam go, nikt w Meksyku tak nie mówi. Nasz kraj jest ogromnie zróżnicowany ze społecznego punktu widzenia, i każda z grup posługuje się własnym językiem. Po sposobie wyrażania się można z łatwością rozpoznać do jakiej grupy ktoś przynależy. W książce połączyłam rozmaite warianty językowe i wszystkie meksykańskie socjolekty. Stworzyłam nawet mały słowniczek na użytek powieści. Przyglądałam się słowom, czasem zmieniałam przedrostki, żeby je dodatkowo ubarwić.
Kim właściwie jest Liborio i dlaczego w życiu mu tak ciężko?
Liborio to osoba bez tożsamości, zagubione dziecko. To ktoś, kogo życie nie rozpieszcza. Na świecie są miliony takich jak on. W Meksyku na ulicach także żyją bezdomne i żebrzące dzieci, które nie mają rodzin i nie mają gdzie schronić się przed deszczem. Liborio jest jednym z nich. To nie jest chłopak, który wiedzie normalne życie – on do niczego nie dąży, nie ma przed sobą żadnych perspektyw. Jest jak zwierzątko, które w pewnym momencie zostaje wypuszczone z klatki i zaczyna odkrywać świat. Boi się wszystkiego i wszystkich. Myśli, że ktoś go zrani lub skrzywdzi. Nigdy w życiu nie zaznał miłości, nigdy nie był kochany. Krok po kroku jednak dorasta i otwierają mu się oczy, ponieważ orientuje się, że trzeba walczyć, aby coś osiągnąć. W pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że może zostać kimś ważnym w oczach innych ludzi. Jedna z bohaterek, Naomi, mówi mu wprost, że jest dla niej bohaterem. W jego życiu pojawia się także nieodwzajemniona miłość do Aireen, ale nie jest to dla niego tragedią. Liborio dojrzewa i zdaje sobie sprawę, że takie właśnie jest życie i się nie załamuje. Czasami w życiu o coś walczymy i tego nie osiągamy. Na tym polega ewolucja Liborio, że zdaje sobie sprawę, że życie nie zawsze jest usłane różami.
Czego zatem możemy od niego się nauczyć?
Tego, że wszyscy mamy serca i tego, że – choć życie czasami traktuje nas źle – trzeba iść dalej. Oraz tego, że wstaje następny dzień. Liborio uczy nas także, że należy pozbyć się poczucia wyższości w stosunku do innych ludzi. To jest szczególnie ważne, bo wiele osób w dzisiejszych czasach czuje się lepszymi tylko dlatego że ma inny kolor skóry. W ten sposób tworzymy granice, a Liborio jest tym, który tworzy mosty pomiędzy ludźmi z różnych kultur. Łączy środowisko imigrantów z Meksyku i obywateli Stanów Zjednoczonych.
Czy zamierzasz napisać kontynuację losów Liborio?
Mam nadzieję. Życie jest niepewne i pełne niespodzianek. Teraz muszę skupić się na zakończeniu studiów, a nie jest to łatwe, bo dużo podróżuję w związku z promocją książki. Bardzo interesują mnie filmy, chciałabym zostać reżyserką lub scenarzystką filmową. Ostatnio napisałam scenariusz filmu krótkometrażowego. Oczywiście w Meksyku nie ma funduszy, bym mogła wyprodukować film pełnometrażowy. Byłoby cudownie, gdybym mogła pisać powieści, ale jest to bardzo czasochłonne. Teraz czuję się jakbym była na pełnym morzu, na statku miotanym falami. W takich okolicznościach pisanie jest trudne. Często zdarza się też tak, że druga książka jest tak samo dobra jak pierwsza, ale nie spotyka się już z entuzjazmem i wszyscy twierdzą, że pierwsza powieść była dużo lepsza. Dlatego chciałabym na spokojnie przysiąść i zastanowić się nad kolejną książką.
Skąd pomysł na powieść o problemach imigrantów?
Nie zamierzałam zabierać głosu w debacie dotyczącej migracji. Faktycznie w tym momencie na świecie to bardzo aktualny temat, jednak w naszym kraju tak naprawdę był on aktualny od zawsze. Kiedy zaczynałam pisać książkę, nie wiedziałam, że zabrniemy tak daleko, że kwestia muru pomiędzy Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi będzie tak istotna. Temat imigracji jest naszym chlebem powszednim, wiele filmów opowiada o tym problemie, na przykład „Złota klatka”.
Zapewne znasz kogoś, kto nielegalnie przekroczył granicę.
Poznałam wiele takich osób, które opowiadały mi o swoich doświadczeniach po przekroczeniu granicy, choćby mężczyzn, którzy nie widzieli swoich żon przez dziesięć lat. Niedaleko miejsca, gdzie mieszkam, jest wiele wiosek, które zamieszkują tylko kobiety z dziećmi, ponieważ ich mężowie wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Niekiedy wracają w odwiedziny, a z takich powrotów rodzą się kolejne dzieci. W Meksyku chyba wszyscy znają kogoś, kto wyjechał bądź próbował przedostać się przez zieloną granicę. Dlatego właśnie wybrałam ten temat, bo jest cały czas obecny w naszym życiu, jednak absolutnie nie chciałam pisać książki politycznej. Chciałabym, żeby główny bohater był odbierany przez czytelników jako postać pozytywna.
Czy młodzi Meksykanie wciąż żyją iluzją American Dream?
American Dream to syf. Ludzie nie wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych, żeby zostać milionerami. Oczywiście, Amerykanie mają dolary, a my peso, ale Meksykanie wyjeżdżający do Stanów Zjednoczonych jadą po jakąkolwiek pracę, mogą malować ściany, kosić trawniki, byleby cokolwiek robić. Chcą zarobić po to, by wysłać pieniądze rodzinie. Te przekazy finansowe są ogromnie ważne dla gospodarki kraju. Kiedy w styczniu Amerykanie podnieśli ceny benzyny, wszystko podrożało i Meksykanie stali się strasznie zdesperowani, bo nie mieli co jeść. Wtedy w moim mieście wzrosła kradzież, ludzie napadali na sklepy. W ten sposób paradoksalnie spełniają się słowa Donalda Trumpa, że Meksykanie to chuligani i mordercy. Niestety wynika to z ogromnych różnic społecznych. Bogaci, których jest tylko garstka, się bogacą, podczas gdy biedni, których jest masa, biednieją. Dziewięćdziesiąt osiem procent obywateli to ludzie biedni. Moje pokolenie marzy o emigracji i o American Dream. Młodzi nie wybierają już pomiędzy lewicą a prawicą, ponieważ podziały w społeczeństwie przestały mieć charakter ideologiczny. Prawdziwy podział to ten na bogatych i biednych. Prawda jest taka, że młodzi chcą wyjechać gdziekolwiek, niekoniecznie do Stanów Zjednoczonych, bo są przekonani, że wszędzie jest lepiej, niż w Meksyku.
Rozmawiała Ula Rybicka
Tłumaczenie z języka hiszpańskiego: Ewa Palka
20/08/2015 19:00